You are hereRelacje z podróży / Chorwacja 2021 rok na przekór pandemii.
Chorwacja 2021 rok na przekór pandemii.
Rok 2021 nie zapowiadał się nic lepiej od 2020 roku. Pandemia nadal trwała. Obostrzenia, testy, szczepionki, paszporty covidowe, to wszystko nie sprzyjało podróżowaniu po świecie. Zwłaszcza temu masowemu, samolotami, czy autobusami. Panował strach, przed zarażeniem i problemami granicznymi. Jedyne co było pewne to niepewność. Puszczą, czy nie. Wprawdzie w sezonie nastąpiły pewne poluzowania, ale te sprzyjały raczej indywidualnym wyjazdom samochodowym. Wyjazdów gdzie potrzebny był pilot wycieczek w dalszym ciągu było jak na lekarstwo. A te co były to ich pilotami byli młodzi ludzie, a nie taki wapniak jak ja. Wobec takiej sytuacji postanowiliśmy z żoną, że zrobimy sobie tygodniowy wypad do Chorwacji. Padło na wyspę Rab. Ja byłem tam wielokrotnie, ale żona jeszcze ani razu. Był czerwiec, dni długie i ciepłe, żeby nie rzec, że upalne. Co dla mnie było niespotykane, bo co byłem na Rabie to albo padało, albo było zimno. Wyjazd miał charakter li tylko wypoczynkowy, co nie znaczy, że nie pojeździliśmy trochę po wyspie. Ale po kolei. Decyzja była spontaniczna to i wyjazd był taki. Jedziemy do Loparu. Zadzwoniłem do znajomego, załatwił apartament i było po sprawie. Droga przebiegła w zasadzie bez problemu, więc ją pominę. Powiem tylko to, że podczas przeprawy promowej na wyspę zawsze widok Rabu mnie zachwyca. Takie samo odczucie zauważyłem u żony. Nagie skały osmagane wiatrem i słońcem są jak krajobraz po bitwie. Tylko gdzieniegdzie kamienne murki świadczą, że wyspa jest zamieszkała. Wnętrze wyspy to już inna bajka. Pełno w niej zieleni, lasów i pól. Gajów oliwnych, winnej latorośli i poletek warzywnych. To wszystko dzieje się za sprawą wzgórz Kamenjak, które niejako chronią wnętrze przed silnymi wiatrami, zwłaszcza „bury” silnie wiejącego wiatru z pobliskich gór Velebit. Dotarliśmy na miejsce późnym popołudniem, czasu starczyło więc na rozpakowanie się, krótki rekonesans, kolację i rozmowę ze znajomym od apartamentu. Rano, patrzymy, pogoda jak dzwon. No to mogła być tylko jedna decyzja: dzisiaj plaża. Wyspa Rab to trochę taka nietypowa chorwacka wyspa jeżeli chodzi o plaże. Większość nich jest piaszczysta, co jest raczej ewenementem wybrzeża chorwackiego. Szczególnie jest to widoczne na półwyspie Lopar, który nie posiada innych plaż jak piaszczyste i to z piaskiem niemal dorównującym piaskowi polskich plaż. Tylko nieliczne są plażami jak ja to nazywam ucywilizowanymi, czyli z pełnym zapleczem wodno-turystyczno-gastronomicznym, nie wykluczając przy tym placów zabaw dla dzieci. Co w tym wypadku nie jest bez znaczenia, a to za sprawą przyjeżdżających tam rodzin z dziećmi. Piasek, ach ten piasek. Prawdę powiedziawszy wolę wybrzeże skalne, żwirowe lub kamienne. Przynajmniej piasek nie wchodzi wszędzie. Do większości plaż, tych „dzikich” można dostać się tylko na własnych nogach i to po pokonaniu paruset metrów. Oprócz tego najważniejszego, czyli nieskazitelnego piękna, dzikości i wszechobecnie panującej ciszy, niema nic. Czyli jak chce się tam spędzić cały dzień to trzeba z sobą zabrać sprzęt turystyczny, picie i to dużo, bo przy upale jest ono niezbędne, no i ewentualnie jedzenie. Na restauracje, kawiarnie czy inne lokale gastronomiczne bym raczej nie liczył. Można natomiast liczyć na doskonały odpoczynek z samym sobą, ewentualnie z książką. Wokół tylko piękna przyroda, piasek, szum morza i spokój. My nie odważyliśmy się aż na takie „poświęcenie”, ale trochę pospacerowaliśmy do tych plaż, między innymi na plaże „Ciganka”, „Sahara”, czy „Luria”. Jednak naszą podstawową plażą była „Livaćina”, należąca do tych „ucywilizowanych”. Oprócz leżaków i parasoli przeciwsłonecznych mieliśmy ,w zasięgu wzroku, knajpkę, w której zawsze mogliśmy się czegoś napić, czy coś zjeść. Nie musieliśmy nic nosić, co nam bardzo pasowało bo jesteśmy raczej wygodniccy. Oczywiście nasz pobyt nie ograniczył się tylko do plażowania. Trochę też pobuszowaliśmy po wyspie, głównie samochodem, bo na piesze wycieczki za bardzo grzało. Byliśmy na pagórkowatym i zalesionym półwyspie „Kampor”, z miejscowością Suha Punta, w Supetarskiej Dradze, miejscowości z wieloma apartamentami i mariną dla jachtów. Zresztą tych miejscowości na wyspie jest wiele, niewielkich liczących po kilkadziesiąt, co najwyżej kilkaset mieszkańców, ale oferujących pełną ofertę usług turystycznych. Natomiast istną perełką wyspy Rab jest stolica i główne jej miasto, miasto Rab. Być na Rabie i nie być w mieście Rab to tak jakby być we Włoszech i nie być w Rzymie. To średniowieczne miasto, za czasów antycznych zwane Arbą (iliryjskie słowo „arb” znaczy „zalesiony”, „ciemny”) usytuowane jest na półwyspie pomiędzy miejskim portem, a zatoką św. Eufemii (sv. Fumije). Mógłbym w tym miejscu kontynuować opis miasta, ale ja to już zrobiłem w poprzedniej relacji i do niej wszystkich odsyłam (Regiony > Kvarner > Wyspa Rab). Na tych wojażach po wyspie i plażowaniu czas szybko mijał. Nawet nie spostrzegliśmy, a tu trzeba było wracać. Za nim to jednak uczyniliśmy to opowiem o jednym naszym pobycie w restauracji. Nic ,być może, nie było w tym ciekawego, bo ileż to razy człowiek był w restauracji, ale ta była wyjątkowa. Podczas naszego pobytu na Rabie odbywały się, przeniesione z 2020 roku, Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej. Uczestniczyła w nich również Chorwacja grając w grupie z Anglią, Czechami i Szkocją. Poszliśmy do restauracji , by razem z Chorwatami kibicować ich drużynie i poczuć atmosferę panującą podczas meczu. I nie zawiedliśmy się. Na dzień dobry, właściciel wręczył nam koszulki w barwach chorwackich, które musieliśmy założyć na siebie. Wszyscy tak odziani patrzyliśmy w telewizor i głośno kibicowali. Mecz był o ile pamiętam z Czechami i nawet początkowe niepowodzenie (Czesi prowadzili 1:0) nie zmieniło wiary Chorwatów w swoją drużynę i dalej ekspresyjnie „nawijali” ( nawijati – kibicować) za swoimi ulubieńcami. W przerwie właściciel restauracji poczęstował wszystkich drinkiem za zdrowie piłkarzy, za co oni mu się odwdzięczyli, bo zaraz po przerwie zdobyli gola. Mecz zakończył się remisem, ale to i tak Chorwatom nie przeszkodziło to w dobrej zabawie, nam zresztą też. Pełni wrażeń i szczęścia wróciliśmy na kwaterę ciesząc się szczęściem miejscowych. Niestety, po tym pięknym wydarzeniu już wkrótce musieliśmy wyjechać, także resztę mistrzostw obejrzałem już w domu. Nie bardzo chciało się nam wracać. Pogoda w dalszym ciągu była wspaniała, morze ciepłe, jedzenie dobre. Czegóż trzeba było więcej. No, ale cóż jak „trza to trza”. Wracając zboczyliśmy trochę z głównej drogi, by u zaprzyjaźnionej Pani zakupić trochę serów, miodu, i coś mocniejszego do posmakowania. Wracając zdawaliśmy sobie sprawę, że to nas pierwszy i zarazem ostatni wyjazd w tym roku do Chorwacji. Powrót więc tym bardziej był smutny. Okazało się jednak, że nie był to jedyny wyjazd do Chorwacji. Czas i życie okazały się dla nas łaskawsze pozwalając nam zawitać w tym pięknym kraju, mojej żonie, jeszcze jeden raz, a mnie aż dwukrotnie.