You are hereRelacje z podróży / Rok 2023, rokiem wyspy Rab
Rok 2023, rokiem wyspy Rab
Jaki był ten 2023 rok?
Odpowiedź na to pytanie wydaje się prosta, bo albo był dobry, albo zły. Dla mnie niestety nie jest to takie jednoznaczne. Niby mógłbym powiedzieć, że był dobry, a parafrazując wypowiedź jednego znanego Pana, to nawet wprost przeciwnie, był bardzo dobry. Początek nie był jednak taki pewny jakby się wydawało i dlatego odpowiedź nie może być taka prosta. Ale po kolei. Jak każdy rok tak i ten zaczął się zimą, a więc porą gdzie królują narty. U mnie również, tym bardziej, że pojechałem z przyjaciółmi do Włoch do miejscowości Tarvisio trochę poszusować. Było fantastycznie, aczkolwiek trasy były trudne i bardzo wymagające. Wiązało się to z tym, że nogi w narciarskim tańcu dostały popalić. Najbardziej odczuło to moje kolano, które jeszcze długo po powrocie do kraju bolało i nie było za bardzo stabilne. Na całe szczęście wszystko minęło i kolano „powróciło” do życia. Zima się skończyła, przyszła wiosna, a wraz z nią planowanie lata, gdzie myślą przewodnią było spędzenie go oczywiście w Chorwacji. I tu pojawił się niespodziewany, przynajmniej dla mnie, problem. Okazało się, że nie ma dla mnie miejsca ani w Drveniku (byłem tam w ubiegłym roku), ani w Czarnogórze. Nie powiem, żeby mnie to nie zabolało, tym bardziej, że wstępnie miałem wszystko uzgodnione. Nie będę teraz wdawał się w szczegóły. Nic innego mi nie pozostało jak pogodzić się z tą sytuacją, co przyznam szczerze, przychodziło mi bardzo trudno. Wobec takiego stanu rzeczy postanowiłem pojechać do Chorwacji sam podróżując wg mojego widzi mi się. Podróż miała się zakończyć w Drveniku, gdzie moja żona miała już zapewnioną pracę. Ciężko mi było na samą myśl, że żona całe lato spędzi w Chorwacji, a ja tylko parę dni. I tu naraz cud, nie boski, ale taki normalny. Telefon, w połowie maja i zapytanie, czy nie przyjąłbym rezydentury w sezonie na wyspie Rab w miejscowości Lopar? Po udawanym zastanawianiu się przyjąłem ofertę z ogromnym zadowoleniem. Wiedziałem, że lato, sezon, spędzę w mojej ukochanej Chorwacji. Tym razem nie jechałem swoim samochodem, ale autobusem z grupą, która rozpoczynała sezon na Rabie w miejscowości Lopar. Jak sobie pomyślałem, że turyści po paru dniach będą wracać, a ja mam przed sobą cały sezon to serce z radości chciało mi wyskoczyć. Moja radość była uzasadniona co potwierdziło się podczas całego mojego pobytu. Pomimo, że byłem już parę razy na wyspie Rab i w miejscowości Lopar to w pierwszych dniach musiałem zapoznać się z wszystkimi sprawami pozwalającymi mi na w miarę sprawne działanie. Przede wszystkim musiałem poznać ludzi, z którymi przyszło mi współpracować zarówno w sprawach wycieczek fakultatywnych, jak i innych sprawach niezbędnych do sprawnego działania. Jako, że Chorwaci to z reguły sympatyczni ludzie szybko udało mi się nawiązać z nimi kontakty, efektem czego była całosezonowa, sympatyczna współpraca. Musiałem również opanować całą masę spraw organizacyjnych, ale i z tym nie miałem większych problemów. Także z ogromną werwą i radością przystąpiłem do pracy, tym bardziej, że pogoda była wyśmienita. Do moich obowiązków należało między innymi organizowanie wycieczek dla turystów, a było w czym wybierać. Jako, że byliśmy na wyspie większość wycieczek związana była z koniecznością pływania po Adriatyku. Jedną z wycieczek była wycieczka zwana „Robinsonem”. Proszę mnie nie pytać, dlaczego tak się nazywała bo nie wiem. Wypływaliśmy z rabskiego portu, płynąc koło wyspy Dolin, w kierunku lądu, gdzie rozpościera się masyw górski Velebit. Północna część tych gór to Park Narodowy „Północny Velebit”, a jego częścią jest „Zavratnica”, zatoka głęboko wcina się w głąb lądu, zwana też „chorwackim fiordem”. Pięknie tam jest, bo zatoka wrzyna się na około 900 m, a okolona jest wysokimi, gołymi skałami. Dodatkową atrakcją jest zatopiona w 1944 roku niemiecka barka transportowa, a w zasadzie jej pozostałości. Widoczna jest wyraźnie, bo po pierwsze jest tu idealnie czysta woda, a po drugie leży ona na głębokości od 2 do 7 metrów. Warto jeszcze dodać, że na dnie znajduje się „vrulje” czyli podwodne źródło słodkiej wody zasilane górskimi wodami. Po nacieszeniu oczu pięknymi widokami płyniemy dalej na wyspę Pag do miejscowości Tovarnele na cypel Lun. Atrakcją tego miejsca jest gaj oliwny liczący około 80 000 drzew, z czego większość z nich to 500-800 letnie oliwki, a najstarsza liczy sobie prawie 1700 lat. Oliwki to takie nietypowe drzewa, bo pierwsze owoce otrzymuje się dopiero po siedmiu latach od momentu posadzenia, a najlepsze owoce zbiera się po dwudziestu latach. Drzewa oliwne dożywają sędziwego wieku. Są i takie, które mają ponad dwa tysiące lat, jak choćby oliwka ze Starigo Baru w Czarnogórze. Najstarsza oliwka Chorwacji rośnie w miejscowości Kaštel Novi i liczy sobie ponad 1750 lat. I jedna i druga wydają jeszcze owoce. Ogromna ilość oliwek w Lun robi wrażenie i spacer po gaju to istna przyjemność. Można przekonać się w jakim trudnym terenie rosną oliwki i uzmysławiają człowiekowi jaka to ciężka jest praca przy zbiorze owoców. Zbieranie oliwek polega na ułożeniu wielkich płacht pod drzewami i trzęsąc gałęziami powoduje się, że owoce spadają na te płachty. Tu pewna informacja. Nie ma różnych gatunków oliwek. Są tylko zielone oliwki, czyli niedojrzałe i czarne to te dojrzałe. Pierwsze zbiera się początkiem listopada, a te drugie końcem tego miesiąca. Na zakończenie spaceru zawsze była możliwość zakupu oliwy wyprodukowanej z miejscowych zbiorów. Wróćmy jednak do wycieczki. Po powrocie ze spaceru na statku czekała już na wszystkich uczestników smaczna rybka z dobrą sałatką z kapusty i pieczywem. Ryba, którą jedli goście nazywała się „oslić”, czyli mówiąc po Polsku morszczuk. Przyjemnościom nie było jednak jeszcze końca. Po krótkim rejsie statek zatrzymywał się na kotwicy, albo przy wysepkach Mali i Veliki Laganj, albo w zatoce Suha Punta i tam rozpoczynało się wodne szaleństwo. Skakanie ze statku i pływanie w lazurowej. ciepłej i krystalicznie czystej wodzie. Frajda była nieziemska. Wielokrotnie trzeba było prawie na siłę „wyciągać” turystów z wody. Takim bodźcem niejednokrotnie były chorwackie pieśni śpiewane przez załogę przy akompaniamencie gitary i akordeonu. A, że chorwacka muzyka jest piękna to wszyscy nie tylko jej słuchali, ale także świetnie się przy niej bawili. Bywało i tak, że do rabskiego portu wpływaliśmy z pieśnią na ustach. Urok tej wycieczki polegał również i na tym, że czasami towarzyszyły nam podczas rejsu piękne i zabawne delfiny. Było na co popatrzeć.
W pobliżu Rabu znajdują się dwie wyspy, które ze względu na pewne zaszłości nie cieszą się dobrą sławą. Mam na myśli wyspy: Goli Otok (Naga Wyspa) i Sv. Grgur (Św. Grzegorz), na których w 1948 roku Josip Broz Tito założył, dla swoich przeciwników politycznych, obozy koncentracyjne, które ja bym nazwał raczej obozami pracy. Na Golim Otoku był obóz męski, a na Sv. Grgur obóz żeński. W obozach tych nie było komór gazowych, a więźniowie nie byli masowo mordowani. Były natomiast bardzo trudne warunki bytu. Ciężka, niejednokrotnie bezsensowna praca, złe warunki sanitarne, podłe wyżywienie, a na dodatek, w lecie upał dochodzący do 40 C, a w zimie ulewne deszcze i zimne wiatry, których prędkość niejednokrotnie przekraczała 100 km/godz. To wszystko powodowało, że wielu więźniów nie dożyło likwidacji tych obozów. Obozy, te polityczne, zostały zlikwidowane w 1956 roku z tym, że na Golim nadal był utrzymywany obóz, ale już dla zwykłych przestępców. Ostateczne jego zamknięcie miało miejsce w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Dzisiaj na wyspach pozostały jedynie ruiny zabudowań obozowych, a na Sv, Grgurze dodatkowo olbrzymi kamienny napis „Tito”, który został ułożony przez więźniów skazanych przez niego na trudną odsiadkę. To nie jedyny paradoks tych wysp. Drugim takim dziwnym zjawiskiem dzisiaj jest fakt, że obozowe ruiny, w których więźniowie tak ciężko pracowali i umierali, są atrakcją turystyczną i organizowane są na te wyspy wycieczki. Przyznam, że i nasi turyści korzystali z tych, jak dla mnie, wątpliwych atrakcji. Była jednak jedna wycieczka, która mnie zachwycała pomimo, że płynęło się na wyspę Sv. Grgur. Głównym jednak celem tej wycieczki był zachód słońca. Jednorazowo mogło brać udział w niej od 10 do 13 turystów, jako że płynęło się małą łódką. I to było największą atrakcją. Mała łódka pozwalała na płynięcie bardzo blisko brzegu i można było podziwiać, jak na wyciągnięcie ręki, piękno loparskich plaż, wzdłuż których się płynęło, jak i klify południowej strony wyspy Sv. Grgur. A na zakończenie wycieczki można było popatrzeć, z wyspy, na cudowne zachody słońca. Dodatkową atrakcją turystyczną była możliwość karmienia oswojonych Danieli (Lopatari). Największą radość miały oczywiście dzieci, ale i dorośli doskonale się bawili.
Organizowałem również inne imprezy jak np. wieczór chorwacki czy wyjazdy do stolicy wyspy - do Rabu. Wyjazdy cieszyły się dość dużym zainteresowaniem i nie ma się co dziwić, bo Rab to naprawdę piękne miasto. Mówię oczywiście o starym Rabie, usytuowanym na cyplu, oddzielonym od stałego lądu z jednej strony rabską mariną (portem jachtowym), a z drugiej pięknym parkiem – lasem Komrčar. Nad samym brzegiem ciągnie się riva, czyli nadmorska promenada. Wzdłuż całego miasta prowadzą trzy ulice: Donja, Srjednja i Gornja (Dolna, Średnia i Górna), które połączone są ze sobą poprzecznymi, wąskimi uliczkami. Przy tych trzech ulicach znajduje się najwięcej zabytków, przy czym dominuje tu Gornja ulica. Ale przy innych też ich nie brakuje. Początek starego miasta to w zasadzie Trg sv. Kristofa (Plac św. Krzysztofa). Myślę, że to najważniejszy plac w mieście. Tu odbywa się wiele imprez organizowanych przez miasto w czasie całego sezonu i poza nim. Św. Krzysztof jest zresztą patronem miasta i na placu tym znajduje się jego pomnik, przedstawiającego Krzysztofa w pozycji siedzącej. Jest jeszcze drugi pomnik świętego, tym razem już w pozycji stojącej. Pomnik znajduje się koło Katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, głównego kościoła Rabu. Na placu stoi również fontanna, fontanna będąca symbolem pięknej miłości Dragi i Kalifronta miejscowych pasterzy. Na przeszkodzie stanęła jednak bogini Diana, będąca patronką dziewic i moralności. To ona nie dopuściła do tej pięknej miłości zamieniając oboje w kamienie. Fontanna, której wody spływają po obu symbolicznych kamiennych postaciach Dragi i Kalifronta są wyrazem niekończących się łez smutku. Od placu wychodzi Srednja ulica, która może poszczycić się wspaniałymi zabytkami. Po prawej stronie stoi jeden z najpiękniejszych średniowiecznych budynków, Pałac Dominis, budynek cywilny z bogato zdobionymi renesansowymi oknami, dużym portalem i pięknym dziedzińcem z gankami. Wejście do pałacu zdobi piękny portal z herbem rodziny. Tu urodził się w 1560 r. Antun de Dominis pisarz kościelny i fizyk. Był także profesorem matematyki, logiki, retoryki i filozofii, a następnie biskupem senatu i arcybiskupem Splitu. Największy jego wkład jest jednak w nauki przyrodnicze, a zwłaszcza w wyjaśnienie wpływu Księżyca na zmianę fal i przypływy. Te badania niestety nie przyniosły mu chwały, bo został uznany heretykiem i osadzony w więzieniu. Po śmierci został, wraz ze swoimi dziełami spalony na stosie. Dalej idąc po lewej stronie znajduje się kościół św. Antoniego Padewskiego. Kościół został zbudowany XVII wieku. Dokładna data budowy nie jest znana, ale wszystko wskazuje na to, że wybudowano go pomiędzy 1665 a 1678 rokiem. Jest to prosty, barokowy, jednonawowy kościół o prostokątnym kształcie z ołtarzem na końcu. Wnętrze jest dość ponure, a to za sprawą tylko dwóch okien. Idąc dalej możemy podziwiać piękne budynki, które w większości powstały za czasów panowania Wenecji. Weneckim wytworem jest też Miejska Loża (Gradska Loža), budowla która pełniła ważną rolę w życiu publicznym miasta w czasie panowania Wenecji i służyła do wielu zadań. I tak odbywały się tam zgromadzenia publiczne, sądzono, doradzano, handlowano, zabawiano się. Było to centrum publicznego życia obywateli miasta. Co ważne znajdowała się ona niedaleko Pałacu Książęcego (Kniežev dvor) umiejscowionego przy kolejnym ważnym placu miasta „Minicypium Arba”, który bezpośrednio wychodzi na rapski port i wybrzeże. Pałac to jeden z najważniejszych świeckich budynków, który wyróżnia się w urbanistycznym projekcie miasta Rab. Został zbudowany w stylu gotycko-renesansowym. W różnych okresach pałac był wielokrotnie rozbudowywany. Dominującą częścią pałacu jest wysoka kwadratowa wieża z pięknymi oknami z czasów późnego gotyku i renesansu. Nad wejściem do ogromnego atrium widać pozostałości starego balkonu, który spoczywa na trzech konsolach z głowami lwów. Z balkonu tego były odczytywane różne deklaracje. Idąc dalej wybrzeżem mijamy piękny stary hotel „Arbiana”, a zaraz za nim widoczne są mury miejskie, za którymi skrywa się park z pomnikiem Sv. Marina, kamieniarza urodzonego na wyspie Rab w miejscowości Lopar. Z powodu panującej biedy Marin wyruszył za chlebem na drugą stronę Morza Adriatyckiego i dotarł w pobliże dzisiejszego miasta Rimini. Ze względu na swoją pracowitość i umiejętności Marin stał się bardzo szanowany obywatelem w społeczności chrześcijańskiej w wyniku czego został diakonem. Był też jednak prześladowany za swoje chrześcijańskie kazania i znalazł schronienie na trudno dostępnym wzgórzu Tytanów, gdzie zbudował mały kościół, który szybko stał się schronieniem dla wszystkich, którzy szukali nowego domu. W ten oto sposób narodziło się San Marino, księstwo, które istnieje po dzisiejszy dzień. Tam też znajdują się szczątki św. Marina. „Drapiąc” się z parku lekko pod górkę i przechodząc koło klasztoru franciszkanek i kościoła przyklasztornego św. Antoniego dochodzimy do najważniejszej rapskiej świątyni, kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Dawna siedziba władz kościelnych, dziś kościół parafialny, zbudowany w stylu romańskim jako trójnawowa bazylika z trzema apsydami. W tym miejscu w VIII wieku istniał inny kościół, z którego pozostało tylko kilka szczątków. Budynek jest rzadkim przykładem monumentalnej architektury romańskiej, której fasadę można zaliczyć do najpiękniejszych nad Adriatykiem. Wobec wielokrotnych przebudowań wnętrze kościoła ma niewiele wspólnego z pierwotnym stylem. Jest tam pewnego rodzaju zbieranina różnych stylów. Niemniej fasada robi wrażenie. W pewnej odległości od kościoła (prawie 80 m) stoi wieża zegarowa (Veliki Rapski Zvonik) i jest prawdopodobnie najpiękniejszą i najstarszą dzwonnicą, która była wzorem wszystkich romańskich dzwonnic zachodniego wybrzeża Adriatyku. Reprezentuje dojrzałą architekturę romańską z charakterystycznymi otworami w fasadzie zmieniającymi się w miarę posuwania się ku górze, w kierunku górnych pięter od monofory, przez biforie i triforie, aż wreszcie do dużego czworoboku wykończeniowego. Zbudowana została w odległości od kościoła z powodu bagnistego i miękkiego terenu przy kościele. Jej wysokość to 26 m. Idąc dalej natrafiamy na kościół i klasztor św. Andrzeja (Crkva i samostan sv Andrija). Kościół zbudowany wraz dzwonnicą był budowany od XI do XIII wieku. Kościół został pierwotnie zbudowany jako mała romańska bazylika trójnawowa, a obecny wygląd zawdzięcza renesansowej przebudowie w XV wieku. We wnętrzu kościoła znajduje się piękny barokowy drewniany ołtarz z XVIII wieku i obraz Matki Boskiej Rapskiej z początku XVI wieku, dlatego kościół nazywany jest również kościołem Matki Bożej Rapskiej, Matki Bożej Cudów. Romańska dzwonnica powstała w 1181 roku i jest najstarszą z wszystkich czterech. Po przejściu dosłownie kilkunastu metrów dochodzimy do Pl. Wolności (Trg Svobode). W pośrodku placu rośnie drzewo, które jest symbolem wyzwolenia się Rabu spod włoskiego panowania, a miało to miejsce w 1921 r. i wtedy też posadzono to drzewo. Tuż przy placu usytuowana jest kolejna rabska świątynia, kościół św. Justyny (crkva sv. Justyny) z XVI wieku z charakterystyczną wieżą o cebulastym zakończeniu. Dzwonnica kościoła została zbudowana w XVII wieku. i jest najmłodszą dzwonnicą Rabu. Kościół posiada bardzo dobre warunki akustyczne, stąd bardzo często odbywają się w nim różnego rodzaju koncerty. Kolejnym kościołem, a właściwie jego ruiny, jaki napotykamy, idąc Gornja ulica, to kościół św. Jana Ewangelisty. Kościół był swego rodzaju arcydziełem, ale klasztor i kościół całkowicie zniknęły, i została tylko dzwonnica św. Ivana, zbudowana w XII wieku. Klasztor i kościół zostały prawdopodobnie zbudowane w X i XI wieku, kiedy na Rab przybyli Benedyktyni. W XIII wieku klasztor przeszedł do Franciszkanów. Od końca XVIII wieku był siedzibą rapskiego biskupstwa. Od XIX wieku kościół był nieczynny i popadł w ruinę i dopiero niedawno przeszedł częściową rekonstrukcję. Odtworzono apsydę z obejściem, filary i łuki sklepień. Kościół w swojej historii był wielokrotnie przebudowywany. Minęliśmy więc cztery kościoły z czterema wieżami, ale każdą z osobna. Żeby zobaczyć je razem trzeba dotrzeć do tarasu widokowego, który niejako znajduje się na końcu ulicy. Trzeba iść dalej prosto, mijając zejście schodami do placu św. Krzysztofa. Uliczka jest wąska, ale prawie na jej końcu znajduje się kościół św. Krzysztofa, w którym mieści się muzeum z artefaktami znalezionymi na Rabie, a dalej po lewej i prawej piękne alpinaria i za nimi po prawej stronie brama, przez którą należy przejść i wspiąć się po kilkunastu schodkach w górę. Z tarasu rozciąga się przepiękny widok na wszystkie cztery kościoły ze znajdującymi się przy nich wieżami zegarowymi. Patrząc bardziej w lewo można podziwiać z góry, w całej krasie i okazałości, miasto Rab. Po nacieszeniu oczu wystarczy wrócić się do schodów „Bobotyny” by nimi zejść do pl. św. Krzysztofa. Za murami starego miasta, niejako u jego nasady znajduje się Park Komrčar. Nieco ponad 80 lat temu w miejscu parku było rumowisko. Dziś jest jednym z najpiękniejszych parków na zachodnim wybrzeżu Chorwacji, gdzie konkurują ze sobą nadmorskie i czarne sosny, cyprysy, jesiony, świerki, wiecznie zielone krzewy, stuletnie agawy i figi indyjskie. A wszystko to znajduje się na 16 ha parku, który nota bene jest większy od powierzchni starego miasta.
Skoro opisałem piękne miasto Rab to wypadałoby chyba napisać też coś o samej wyspie, a jest ona piękna i nietuzinkowa. Wyspa Rab to jedna z czterech wysp (pozostałe to wyspy to: Krk, Cres i Lošinj) tworzących tak zwane „quater marum”, co w tłumaczeniu znaczy „poczwórne morze”, a po chorwacku „Kvarner”. Wybrzeże kvarnerskie ciągnie się mniej więcej od Opatiji do Karlobagu. Wzdłuż tego wybrzeża znajduje się bardzo wiele wysp, wysepek, czy wręcz wystających skał. Prvić, Grgur, Lopar, Goli, Plavnik, Unije to tylko te nieco większe wyspy nadające swoistego uroku zatoce kwarnerskiej. Z tymi wszystkimi wyspami wiąże się pewien mit o ich powstaniu. To mit o Jazonie i Argonautach, którzy wybrali się statkiem Argo do Kolchidy po złote runo. Jazon wykrada to runo przy pomocy czarodziejki, Medei. Za uciekającym Jazonem i Medeą popłynął w pościg Ajetes król Kolchidy, ojciec Medei. Widząc, że Ajetes zbliża się do statku Jazona, Medea zabija swojego brata Apsyrtosa ćwiartując jego ciało na kawałki i wrzuca je do morza. Ajetes wstrzymuje pościg i każe wyławiać szczątki swojego syna, by urządzić mu normalny pogrzeb. Nie wszystkie szczątki udaje się jednak wyłowić i z nich to właśnie powstały wyspy kvarnerskie. Potwierdzeniem tego mitu jest fakt, że w zamierzchłych czasach, wyspy Cres i Lošinj nosiły nazwę Apsyrtes na cześć Apsyrtosa, syna króla Kolchidy.
Wróćmy jednak do wyspy Rab, najmniejszej z tych czterech, ale jakże pięknej i urodziwej. W dodatku posiadającej to czego, na wybrzeżu chorwackim w całej rozciągłości, nie ma za dużo, czyli piaszczyste plaże. Znajdują się one przede wszystkim wokół półwyspu Lopar, ale również na półwyspie Kalifronta i w Supetarskiej Dradze, Kamporze. Wjeżdżając na wyspę nie spodziewałem się, że można zobaczyć tyle wspaniałości, bo to co zobaczyłem dopływając promem przypominało mi bardziej krajobraz księżycowy niż urodzajną pełną zieleni wyspę. Wszystko to za sprawą masywu górskiego Kamenjak (najwyższy szczyt to też Kamenjak 488 m n.p.m.) ciągnącego się wzdłuż północnego wybrzeża wyspy. Miliony lat słońca, deszczu, słonej wody, a także działalności człowieka wycinającego lasy dla swoich potrzeb (Wenecjanie przez lata panowania na wyspie wycinali drzewa pod budowę statków) spowodowały, że ten krajobraz jest dzisiaj tak bardzo dziki, że aż w swojej dzikości piękny. Wystarczyło jednak parę kilometrów w głąb wyspy, a oczom moim ukazały się równiny pełne zieleni. To za sprawą łąk i pól winnej latorośli, warzyw i owoców. To też jest poniekąd zasługą wzgórz Kamenjak, którego strome ściany wpadające prosto do morza, sprawiają wrażenie nieprzenikniętego muru chroniącego pozostałą część wyspy od zimnych północnych wiatrów. By dotrzeć na półwysep Lopar musiałem przejechać, praktycznie jedyną główną drogą wyspy, i pokonać nieco ponad 20 km, mijając po drodze Barbat na Rabu, Banjole, a w nieco dalszej odległości Rab i Supetarską Drage. Piszę o tej drodze, bo to praktycznie jedyna droga pozwalająca dotrzeć do tego piaszczystego półwyspu. Z tymi piaszczystymi plażami nie jest jednak tak łatwo. Owszem do tych najbardziej znanych plaż, jak przede wszystkim do Rajskiej Plaży, Crniki, Livačiny, Kašteliny, czy z drugiej strony do Mel, Lopar i Crikveny dojazd, czy dojście nie stanowi większego problemu. Tam też jest najwięcej turystów. Tam też znajduje się pełne „plażowe zaplecze” w postaci restauracji, konob, barów, ale też i sprzętu wodnego, leżaków, zjeżdżalni, placów zabaw itp. Żeby dojść do pozostałych plaż (dojazd samochodem jest niemożliwy, ba nawet rowerem jest trudno) trzeba się trochę natrudzić i przejść parę kilometrów. Plaże takie jak Ciganka, Dubac, Šturić, Podšilo, Sahara, czy Stolac, by do nich dojść wymagają od wszystkich pewnego wysiłku. Nagrodą za to będzie znikoma ilość turystów, dzikość przyrody i krystalicznie czysta woda adriatyckiego morza. Tam nie ma restauracji i innych udogodnień, stąd konieczność zabrania ze sobą, przy założeniu spędzenia tam kilku godzin, większej ilości napojów i jedzenia. Szczególnie jest to ważne wtedy, kiedy żar leje się z nieba.
W takiej to oto scenerii wyspy Rab przyszło mi pracować w willi Radojka B.P. Damptour i nie powiem, żeby mi się to nie podobało. Dodać do tego trzeba, że w większości okresu kiedy tam przebywałem była piękna, słoneczna pogoda. Żyć nie umierać. Z wielką nadzieją czekam na następny rok, następny sezon, bym ponownie mógł tam wrócić, a jak nie tam to w inne miejsce, byleby do Chorwacji.